20-21 września 2014
Planowany dystans - 160 km
Przejechany dystans - 95 km
Szukanych skrzynek - 6, znalezionych - 4
Moja pierwsza notka. Zaczynam od ostatniej wycieczki, bo tak jest mi łatwiej. Nie widać co prawda postępu, ale resztę, wcześniej czy później, pewnie opiszę...
Idzie jesień. Taka prawdziwa jesień - zimna i wietrzna. A nie ma dla mnie nic gorszego niż jazda rowerem pod wiatr - wtedy każdy metr przejechany jest jak kilometr. Więc pedałuje zacięcie rzucając przekleństwa i wyzwyając wiatr od kurewskiego pomiotu. Chyba go to wkurza, bo zwykle za zakrętem zaczyna wiać jeszcze mocniej. I wywiewa ze mnie całą radość z jazdy.
Jako, że niedługo będzie wiało przez większość dni, i ogólnie pogoda będzie mało zachęcająca, postanowiłem jakoś miło zakończyć lato. Czyli standardową dwudniową wycieczką.
Brałem pod uwagę dwa warianty trasy - gotowca, czyli ciekawie się zapowiadającą pętlę dookoła Poznania, albo twórczość własną, czyli trasę ze Słupcy do Parku Krajobrazowego Promno i z powrotem. Pętla poznańska kusiła atrakcjami po drodze, ale nie uśmiechało mi się płacić za dojazd pociągiem. Więc zdecydowałem się na jazdę do Promna.
Trasa na mapie może nie wyglądała tak obiecująco jak ta poznańska, ale oferowała po drodze kilka skrzynek geocachingowych do znalezienia no i w końcu Park Krajobrazowy też coś znaczy. Liczyła ok 160 km więc w sam raz, żeby przejechać ją miło i bez stresu czasowego w ciągu dwóch dni z noclegiem gdzieś po środku.
Spakowałem się w swoje styrane sakwy za 50 zł i poszedłem spać z myślą, że wstane ok 6, żeby NAJPÓŹNIEJ o 7 wyjechać. Nie wiem po co się oszukiwałem - oczywiście wstałem o 7.30 a wyjechałem koło 9...
Pierwsze 40 km prowadzi głównie po asfalcie przez wsie i mija dość szybko. Piękna pogoda nastraja mnie w świetny nastrój i nawet zaczynam sobie podśpiewywać piosenki na kościelna nutkę.
Potem wjeżdżam w las.
I tu zaczyna się mój pech.
Po przejechaniu kilku kilometrów trochę wytrzęsło mną i rowerem. Coś dziwnie zaczęło mi skrzypieć siodełko. Jakbym jechał na starym dziadkowym rowerze. Co dziura to skrzypnięcie. Szybkie zdiagnozowanie problemu - odkręciły się śrubki trzymające skorupę czy tam rame (nie wiem czy to ma jakaś nazwę) do siedziska. Odkręciły i oczywiście, pogubiły. No to teraz oprócz skrzypiących pedałów (ciągle żal mi kasy na nowe, bo chcę już w miarę porządne, takie fest, a nie byle gówno) mam skrzypiące siodełko, które doprowadza mnie do szewskiej pasji.
Cóż począć - ruszam dalej. Jadę sobie powoli tym lasem, w około pełno grzybiarzy, co chwila mija mnie samochód z nimi w środku. Wjeżdżam do Parku Krajobrazowego z nadzieją na ładne widoki i trochę więcej spokoju. Niestety, chyba nie mam szczęścia do tego Parku, bo nie spotykam na swojej trasie niczego ciekawego (tylko dwa stawki, ale szału nie ma). Nie udaje mi się też trafić na opuszczony dworek, który widziałem gdzieś na zdjęciach. Za pierwszym razem jak tu byłem strasznie lało, więc chciałem jak najszybciej uciec i też nic nie zobaczyłem. Tym razem odnajduje jednak trzy skrzynki więc i tak jestem zadowolony.
stawek przy drodze w Parku Promno |
Wjeżdżam do następnego lasu, w którym ukryte są trzy skrzynki - niestety udaje mi się znaleźć tylko jedną z nich. Rozglądam się też za noclegiem, ale wszędzie gdzie podjadę - grzybiarze. Wpadam na pomysł noclegu na skraju lasu, przy polach kukurydzy, które mijałem jadąc tutaj.
Jednak las nie wypuszcza mnie tak łatwo. W poszukiwaniach dogodnego miejsca do spania trochę się zamotałem i teraz nie mogę się wydostać - grobla, którą chciałem przekroczyć podmokły teren jest zarośnięta i nie ma szans żebym się po niej przeprawił na drugą stronę. Dość poirytowany (moją złość podsycają na dodatek rozregulowane przed chwilą przerzutki) cofam się kawałek i jadę okrężną drogą. Czasu, którego miałem w nadmiarze, teraz zaczęło mi brakować.
Po wydostaniu się z lasu powraca jednak dobry humor. Jadę sobie wesoło polną drogą, słońce zaczyna powolutku zachodzić, otaczają mnie piękne łąki i pola kukurydziane. Marzy mi się, że znajdę sobie jakieś zaciszne miejsce na łące, tuż przy lesie i rozbije się na noc.
Jednak znów dopada mnie pech.
Nagle czuję, że siodełko odgina się do tyłu. Schodzę z rowera i już wiem, że z dalszej wycieczki nici. Sztyca wygięła się do tyłu. Po prostu złamała się wpół. Dobrze, że jest w jednym kawałku - tli się we nadzieja, że może za pomocą kamieni uda mi się ją naprostować. Prowadzę rower rozglądając się za dogodnym miejscem na obóz. Wszędzie kukurydza i kukurydza, a jedyne drzewa to podmokły pas zieleni przy jakieś rzeczce albo wąski i rzadki pas na miedzy. W oddali majaczy las - wiem jednak, że nie dam rady tam dojść. Słońce jest coraz niżej, zaczęło swoją ostatnią godzinę na niebie. Decyduje się rozbić na miedzy. Po obydwóch jej stronach polne drogi i pola kukurydzy. Mam nadzieje, że tak późnym popołudniem nie przyjdzie do głowy żadnemu rolnikowi doglądać swoich włości. Przechodzę szybki kurs rozkładania tarpa - nawet nieźle wyszło.
moja nowa sypialnia |
pechowy rower |
Najpierw ze snu wyrywa mnie całkiem bliski odgłos przypominający ten wydawany przez świnie. No tak, dziki przyszły na kukurydziany wyżer. Zasypiając mam cichą nadzieję, że mnie nie stratują przez nieuwagę (rano znajduję wokół mnóstwo ich śladów). Po jakimś czasie budzi mnie nowy odgłos - krople deszczu uderzające o mój prowizoryczny dach. Nawet się cieszę, bo mogę dzięki temu sprawdzić jak mój tarp sprawdzi się w takich warunkach. Jak na plandekę budowlaną za 5,5 zł test został zdany celująco. Padało do rana, a ja pozostałem suchutki.
Rano wstaję dość obolały - nierówne podłoże dało o sobie znać. Za to nie zmarzłem, a tego bałem się najbardziej. Po śniadaniu składającym się ze snickersa, nie pozostaje mi nic innego, jak udać się do oddalonego o ok 6 km dworca PKP w Kobylnicy. Stąd żabi skok pociągiem do Poznania i dalej do
Słupcy.
Prowadząc rower poboczem nawet nie jestem zły, że wycieczka się nie udała. Złość czuję dopiero wtedy, kiedy okazuję się, że za przewóz pociągiem rowera żądają ode mnie 7 zł (zawsze było 4,5!!)...
Jest 21 września, moje imieniny.
Co do sakw, nigdy nie mówiłem, że są wybitne i zaplacileś za nie 45 zł a nie 50:P
OdpowiedzUsuńI tak zrobiłeś dobry interes. Czytałem wpis z bananem na twarzy. Daje lajka
Hehe nie oburzaj się;P I spieszę donieść (zapomniałem o tym napisać), że po tej wycieczcie sakwy (w zasadzie to jedna) jest mocno ranna i chyba nie będę jej już leczył.
UsuńBez eufemizmów: ja bym się pewnie zesrał!
OdpowiedzUsuń