Dziennik Podróżny

Dziennik Podróżny

czwartek, 30 października 2014

O tym jak o mały włos nie rzuciłem roweru w kąt

Jakiś czas temu miałem jechać na wycieczkę rowerową ze znajomym. Nie znam go za dobrze, więc starałem się wybadać co i jak z jego kondycją rowerową, żeby się nie okazało, że po 20 km będzie chciał wracać. Jak się szybko okazało, doświadczenie miał skromne, by nie rzec żadne. I wtedy mi się przypomniały moje niedawne początki rowerowe i głupoty, które wtedy popełniałem i które, o mały włos, nie skończyły się porzuceniem rowerka na wieki. Chciałem mu je opowiedzieć ku przestrodze, ale ostatecznie gościu się z wycieczki wycofał, a mnie pozostały w głowie rady, z którymi nie miałem co zrobić. A że każdy lubi się się mądrzyć i swoje mądrości przekazywać dalej, to i mnie te rady uwierały w głowie. Teraz tak sobie pomyślałem, że skoro mam tego czytanego przez milionów bloga, to po mądruje się trochę tutaj. Nie będę jednak pisał, jak konkretnie coś wykonać, bo w necie jest mnóstwo dobrych poradników, a ja nie jestem na tyle kompetentny. Skupię się tylko na wypunktowaniu moich błędów, by ktoś kto to kiedyś przeczyta, mógł ich uniknąć.

niedziela, 26 października 2014

6 powodów, przez które ciężko się ruszyć z domu

Budzić się na łące...
Każdy wrośnięty w fotel człowiek ma jakieś wymówki i sposoby by wykręcić się przed wyjściem z domu. Ja też mam i choć jedne są już dla mnie wspomnieniem, to z innymi zmagam się do dziś. Ciągle siedzi we mnie taki mały zgniły Mateuszek i namawia, żebym się nie ruszał z domu dalej niż po fajki na stacje benzynową naprzeciwko (chociaż przerzuciłem się palenie tylko "cudzesów" przy różnych okazjach). Staram się gnoja tłamsić, ale czasami memeja zwycięża. Szepcze mi ciągle, wskazując na - jego zdaniem - przeszkody nie do pokonania. Kiedyś starałem się mu zaimponować, łudząc się, że zmieni do mnie stosunek. Teraz wiem, że to niemożliwe. Że jego trzeba po prostu ignorować, a po jakimś czasie przestanie sączyć te swoje mądrości. 

środa, 22 października 2014

Wycieczka po łąkach


Jesienią mnie nosi. Nie wiem czym jest to spowodowane. Może nostalgią za przemijającym latem, obawą przed nadchodzącą zimą, albo zapachem ognisk palonych na polach. W każdym razie co roku mam ochotę wziąć plecak i ruszyć przed siebie, byle gdzie, byle jak - byle się szwędać po nieznanym. W tym roku tym bardziej, że październik przywalił słońcem, którego nie powstydziłby się sierpień, o wrześniu nawet nie wspominając. A jako, że ten rok jest dla mnie przełomowy pod względem ruszenia dupy z mojego super wygodnego skórzanego fotela (kupionego w sklepie z wystawkami z Niemiec za 120 zł - miałem przez pewien czas dyskomfort, że siedzę na opierdzianym niemieckimi pierdami krześle...) to wreszcie mi się to udało. 
Rower niestety leży rozgrzebany bez tylnego koła i czeka na decyzje, czy dostanie nowe, czy będzie reanimacja starego (i jeszcze trochę sobie poczeka). Zostały mi więc do dyspozycji nogi, wyposażone w (prawie) nowe  buty. Do tego na plecy ciągle rozpruwający się plecak znanej niemieckiej firmy szyjącej w Chinach i słynącej z produkcji gówien. Jeszcze tylko pomysł na cel wycieczki. Szybki rzut oka na mapę i decyzja nie mogła być inna - nadwarciańskie łąki.