Dziennik Podróżny

Dziennik Podróżny

środa, 31 grudnia 2014

Krótkie podsumowanie roku i obiecanki (byle nie cacanki!)

2014 - rok przełomowy. Chociaż w poprzednim trochę jeździłem, to dopiero w tym ruszyłem się na poważnie z domu. Odkryłem jaką prawdziwą frajdę może dawać jazda na rowerze i spanie na dziko w lasach i na łąkach. Przejechałem kilka wycieczek (i jeszcze więcej treningów) i mam z nich kupę wspomnień - odkryłem świetne miejsca, parę razy srogo się zawiodłem, a kilka wkurwiłem nieziemsko na mój złomiasty rowerek. Łącznie uzbierało się koło 1660 km. Może i mało. Ale na początek nie jest źle (ciekawostka: ile czasu potrzeba by przejechać 700 km? Rekord Guinnessa należy do Valerjana Romanovskiego, który przejechał 758 km w 48 h!). 

czwartek, 13 listopada 2014

Trening jesienny

Skoro ten blog ma mnie motywować, postanowiłem, że będę tu wrzucał krótkie opisy treningów mających więcej niż 50 km. Chyba, że kompletnie nie będzie o czym pisać...
Tak więc...
Jesień w tym roku jest rozpieszczająca, więc aż nie wypada z tego nie korzystać. Niestety mój złomiasty rower wszedł w tę piękną porę roku uszkodzony i nie nadający do jazdy. Odwlekałem naprawę po trochu z braku kasy, a po trochu... z braku kasy. Żal mi było znowu wydawać pieniądze na to barachło. Ale głód jazdy był większy. Na sztyce, bebechy piasty, szprychy i serwisowanie przez speca (samemu nie miałem serca się do tego zabrać - tym bardziej za centrowanie) poszła trochę ponad stówka. Już dawno koszt napraw i części przekroczył wartość tego roweru. No cóż, biednego nie stać na oszczędzanie, trzeba sobie to raz na zawsze zapamiętać. Może sobie powieszę to hasło na ścianie, albo wyhaftuje na portfelu.
Na pierwszy jesienny wyjazd postanowiłem zrobić sobie szybką, ale planowaną przejażdżkę połączoną z rekonesansem łąk niedaleko Goliny. Taki trening krajoznawczy. 

czwartek, 30 października 2014

O tym jak o mały włos nie rzuciłem roweru w kąt

Jakiś czas temu miałem jechać na wycieczkę rowerową ze znajomym. Nie znam go za dobrze, więc starałem się wybadać co i jak z jego kondycją rowerową, żeby się nie okazało, że po 20 km będzie chciał wracać. Jak się szybko okazało, doświadczenie miał skromne, by nie rzec żadne. I wtedy mi się przypomniały moje niedawne początki rowerowe i głupoty, które wtedy popełniałem i które, o mały włos, nie skończyły się porzuceniem rowerka na wieki. Chciałem mu je opowiedzieć ku przestrodze, ale ostatecznie gościu się z wycieczki wycofał, a mnie pozostały w głowie rady, z którymi nie miałem co zrobić. A że każdy lubi się się mądrzyć i swoje mądrości przekazywać dalej, to i mnie te rady uwierały w głowie. Teraz tak sobie pomyślałem, że skoro mam tego czytanego przez milionów bloga, to po mądruje się trochę tutaj. Nie będę jednak pisał, jak konkretnie coś wykonać, bo w necie jest mnóstwo dobrych poradników, a ja nie jestem na tyle kompetentny. Skupię się tylko na wypunktowaniu moich błędów, by ktoś kto to kiedyś przeczyta, mógł ich uniknąć.

niedziela, 26 października 2014

6 powodów, przez które ciężko się ruszyć z domu

Budzić się na łące...
Każdy wrośnięty w fotel człowiek ma jakieś wymówki i sposoby by wykręcić się przed wyjściem z domu. Ja też mam i choć jedne są już dla mnie wspomnieniem, to z innymi zmagam się do dziś. Ciągle siedzi we mnie taki mały zgniły Mateuszek i namawia, żebym się nie ruszał z domu dalej niż po fajki na stacje benzynową naprzeciwko (chociaż przerzuciłem się palenie tylko "cudzesów" przy różnych okazjach). Staram się gnoja tłamsić, ale czasami memeja zwycięża. Szepcze mi ciągle, wskazując na - jego zdaniem - przeszkody nie do pokonania. Kiedyś starałem się mu zaimponować, łudząc się, że zmieni do mnie stosunek. Teraz wiem, że to niemożliwe. Że jego trzeba po prostu ignorować, a po jakimś czasie przestanie sączyć te swoje mądrości. 

środa, 22 października 2014

Wycieczka po łąkach


Jesienią mnie nosi. Nie wiem czym jest to spowodowane. Może nostalgią za przemijającym latem, obawą przed nadchodzącą zimą, albo zapachem ognisk palonych na polach. W każdym razie co roku mam ochotę wziąć plecak i ruszyć przed siebie, byle gdzie, byle jak - byle się szwędać po nieznanym. W tym roku tym bardziej, że październik przywalił słońcem, którego nie powstydziłby się sierpień, o wrześniu nawet nie wspominając. A jako, że ten rok jest dla mnie przełomowy pod względem ruszenia dupy z mojego super wygodnego skórzanego fotela (kupionego w sklepie z wystawkami z Niemiec za 120 zł - miałem przez pewien czas dyskomfort, że siedzę na opierdzianym niemieckimi pierdami krześle...) to wreszcie mi się to udało. 
Rower niestety leży rozgrzebany bez tylnego koła i czeka na decyzje, czy dostanie nowe, czy będzie reanimacja starego (i jeszcze trochę sobie poczeka). Zostały mi więc do dyspozycji nogi, wyposażone w (prawie) nowe  buty. Do tego na plecy ciągle rozpruwający się plecak znanej niemieckiej firmy szyjącej w Chinach i słynącej z produkcji gówien. Jeszcze tylko pomysł na cel wycieczki. Szybki rzut oka na mapę i decyzja nie mogła być inna - nadwarciańskie łąki. 

czwartek, 25 września 2014

Nieudana wycieczka do Parku Krajobrazowego Promno

Przejazd ze Słupcy do Parku Krajobrazowego Promno 
20-21 września 2014
Planowany dystans - 160 km
Przejechany dystans - 95 km
Szukanych skrzynek - 6, znalezionych - 4


Moja pierwsza notka. Zaczynam od ostatniej wycieczki, bo tak jest mi łatwiej. Nie widać co prawda postępu, ale resztę, wcześniej czy  później, pewnie opiszę...

Idzie jesień. Taka prawdziwa jesień - zimna i wietrzna. A nie ma dla mnie nic gorszego niż jazda rowerem pod wiatr - wtedy każdy metr przejechany jest jak kilometr. Więc pedałuje zacięcie rzucając przekleństwa i wyzwyając wiatr od kurewskiego pomiotu. Chyba go to wkurza, bo zwykle za zakrętem zaczyna wiać jeszcze mocniej. I wywiewa ze mnie całą radość z jazdy.
Jako, że niedługo będzie wiało przez większość dni, i ogólnie pogoda będzie mało zachęcająca, postanowiłem jakoś miło zakończyć lato. Czyli standardową dwudniową wycieczką.

Motywacja!



Muszę się zmotywować.

Przez wiele lat zaniedbywałem swoją kondycję fizyczną i psychiczną. Marnowałem dzień. Praca, sen, komputer, praca, sen, komputer i tak w kółko. Coraz więcej kilo i coraz większe sflaczenie. Raz na ruski rok jakiś krótki wypad na rowerze, albo ze znajomymi do lasu. Za mało, za rzadko.

Otrzeźwienie.

Pewnego weekendu budzę się jak zwykle późno. Fajeczka, kawka i komputerek. Czytam coś tam w necie, łaknąc nie potrzebnych mi newsów. Wszędzie przewija się bieganie. Biega każdy i biega wszędzie. Też półtora roku wcześniej próbowałem. Z kuzynem pobiegliśmy trzy razy i się skończyło. Nawet nie było źle, ale jakoś tak nudno i motywacji do dalszych biegów zabrakło. Nachodzi mnie myśl - a pobiegnę sobie. Taką trasą jak wtedy. Tak dla wyładowania energii skumulowanej przez siedzący tryb życia. Ubieram się w jakieś stare dresy, zniszczone buty i wychodzę na polną drogę za dom. Włączam sobie energetyczną muzyczkę i zaczynam biec. Zapieprzam przez pierwsze sto metrów niesiony przez rytm jakieś piosenki Prodigy. Przez następne 100 metrów coraz szybciej łapię oddech. Po jakimś czasie nie mogę złapać go wcale. Rozsadza mi płuca, mam wrażanie, że gardło skurczyło mi się do milimetra. Jestem na połowie dystansu, który półtora roku temu przebiegałem - może nie bez problemów - ale jednak. A teraz staję i wiem, że dalej nie dam rady. Że zaraz wypluje płuca, a serce przebiję się przez skórę i wyskoczy na zewnątrz.

Postanawiam to zmienić.
Rzucam palenie. Fajki, które mi zostały oddaje na przechowanie bratu.
Zakładam konto na Endomondo (a właściwie reaktywuje, bo okazuję się, że już kiedyś je założyłem)

Jest 6 kwietnia 2014.

Mija kilka miesięcy. Jest środek września. Na rowerze przejechałem trochę ponad 1500 km, kilka razy pobiegałem. Jest lepiej, ale do tego co chciałbym osiągnąć ciągle mi daleko. Dlatego muszę się zmotywować i ten blog - dziennik mojej aktywności fizycznej ma mi w tym pomóc. Będę się starał opisać tutaj moje spostrzeżenia, wspominania i myśli towarzyszące mi w trakcie eskapad i treningów. Pewnie będzie sucho i syntetycznie. Ale to miejsce ma mi pomóc uporządkować wspomnienia i nadać im realniejszy kształt. Kiedyś mam zamiar to przeczytać i być dumnym z drogi jaką przebyłem. Albo i nie...

Chociaż równie dobrze może się zdarzyć, że jeździć albo biegać będę, ale zabraknie mi motywacji do opisywania tego. No trudno;)


W każdym razie, żyj, Dzienniku mój żyj! I motywuj mnie!
Tym bardziej, że idzie zima...