Dziennik Podróżny

Dziennik Podróżny

niedziela, 26 października 2014

6 powodów, przez które ciężko się ruszyć z domu

Budzić się na łące...
Każdy wrośnięty w fotel człowiek ma jakieś wymówki i sposoby by wykręcić się przed wyjściem z domu. Ja też mam i choć jedne są już dla mnie wspomnieniem, to z innymi zmagam się do dziś. Ciągle siedzi we mnie taki mały zgniły Mateuszek i namawia, żebym się nie ruszał z domu dalej niż po fajki na stacje benzynową naprzeciwko (chociaż przerzuciłem się palenie tylko "cudzesów" przy różnych okazjach). Staram się gnoja tłamsić, ale czasami memeja zwycięża. Szepcze mi ciągle, wskazując na - jego zdaniem - przeszkody nie do pokonania. Kiedyś starałem się mu zaimponować, łudząc się, że zmieni do mnie stosunek. Teraz wiem, że to niemożliwe. Że jego trzeba po prostu ignorować, a po jakimś czasie przestanie sączyć te swoje mądrości. 

1. "Chciałbyś pojeździć na rowerze? No ja też, ale przecież nie mamy z kim!" albo "przecież nie pojedziemy na kilka dni samemu! nie poradzimy sobie! Samotny nocleg w lesie?! oszalałeś?!" itd. 
Dość długo była to ulubiona gadka tego chujka, kiedy tylko w głowie zaczynała mi kiełkować myśl o wyjeździe dłuższym niż jeden dzień. Ulegałem jej i cierpliwie czekałem na jakiś kompanów chętnych na wycieczkę. A z tym niestety jest ciężko w dorosłym życiu. Kiedy nawet już znam kogoś, kto chętnie wziąłby plecak i poszedł w nieznane (kogoś kto wziął by rower i pojechał przed siebie ciągle nie znam), to strasznie ciężko było zgrać wolne terminy. Tak więc moje wyjścia w domu gdzieś dalej niż do miasta po zakupy wypadały średnio raz na rok! Aż przyszła wiosna tego roku i powiedziałem: dość kurwa! Nie będę słuchaj tego pieprzenia i czekał na innych. Wziąłem rower, namiocik, pojechałem... i gówno. Memeja, z małą pomocą słońca które mnie poparzyło, znowu wygrał - nie spędziłem nocy poza domem. Ale nie poddałem się i niedługi czas później znowu podjąłem próbę i tym razem się udało. Od tamtej pory ani razu ten leń nie próbuje mi wmówić, że nie można samemu nigdzie jechać.
2. "Jesteśmy za słabi żeby gdzieś jechać! Nie damy rady, po co próbować. Zobacz, ci goście to sobie jeżdżą po górach, a my ledwo dajemy radę jechać po asfalcie płaskim jak stół!" itp
To jego typowe gadanie mające na celu zabijanie mojej wątłej, dopiero co rodzącej się motywacji. Z połączeniu z innymi jego argumentami miało moc zwalającą z nóg. Dopóki nie uświadomiłem sobie dwóch prostych prawd. Jednej dość smutnej, ale drugiej budującej. Co prawda nigdy nie zostanę zdobywcą wielkich gór, wspinaczka pozostanie dla mnie niedostępna, nie objadę rowerem świata, nie będę wygrywał maratonów mtb, ani zjeżdżał z gór z zawrotną prędkością. Ale przecież nie o w tym chodzi! Nadal mogę się cieszyć, stając się coraz lepszy na mała skalę. Nie zobaczę świata, ale Polska jest przecież w moim zasięgu, w maratonie amatorskim mogę sobie pojechać i nawet być ostatnim, wspinać się nie muszę, mogę przecież czuć radość i satysfakcję zdobywając szczyty tak jak każdy - po prostu wchodząc na nie szlakiem. Ważne, żeby coś robić i czuć, że robi się w tym postępy.
3. "Dobra możemy gdzieś jechać, ale gdzie? Przecież mieszkamy w takim nudnym miejscu - nie ma tu gór, ani nie przebytych lasów. Nudy, lepiej zostańmy sobie w domu! Mamy przecież nową grę, tyle w niej wspaniałych rzeczy do zobaczenia!"
To robiło na mnie najmniejsze wrażenie, ale w połączeniu z innymi potrafiło mnie zniechęcić do ruszenia dupska. Zawsze byłem świadomy piękna świata. Potrafiłem się zachwycać przyrodą, wpatrywać się w księżyc i nie móc się nadziwić jaki jest piękny. Jednak w pewnym momencie jakoś przestałem to robić, przestałem się dziwić tym pięknem i zacząłem traktować je jak coś zwykłego, a z biegiem czasu przestałem zauważać je zupełnie. 
Jednak wystarczy choć raz spędzić noc na łące albo w lesie, obudzić się rano otulony mgłą, spojrzeć na wschodzące słońce, żeby uświadomić sobie że świat jest piękny i nie trzeba tego piękna szukać w górach, ani wszędzie tam gdzie nas nie ma. Bo ono jest wszędzie. 
Równie łatwo jest znaleźć ciekawe i warte odwiedzania miejsca w swojej okolicy. Wystarczy zaopatrzyć się w mapę turystyczną albo choćby poszukać w internecie, żeby okazało się, że niedaleko domu miała miejsce jakaś wielka bitwa, albo, że w tym zagajniku, który nigdy nie wydawał się ciekawy, jest stary, zapomniany cmentarz.
4. Jak zimno! Jak wieje! Jak pada! Chyba nie chcesz wyjść na dwór w taką pogodę!? Nocować?! pogięło cie!? Będziesz chory! Nigdzie z tobą nie idę dopóki nie będzie 25 stopni i pięknego słońca.   
Przed tymi argumentami najtrudniej mi się obronić. Bo faktycznie, jazda pod (obesrany, po kroćset przeklęty) wiatr potrafi we mnie wzbudzić najgorsze demony, a deszcz odebrać cała przyjemność i popsuć szyki. Ale przecież są to rzeczy, w dużej mierze, nie do przewidzenia w momencie planowania wycieczki. I trzeba zrobić wszystko, by się po pierwsze, przygotować się na nie sprzętowo  i zminimalizować straty przez nie spowodowane, a po drugie nastawić się psychicznie i potrafić się pogodzić z niedogodnościami. Wtedy szanowna pani pogoda nie jest wstanie nam zepsuć planowanej od miesiąca wyprawy.
5. Co?! jest 6 rano! Nie lepiej pospać? ciepełko pod kołderką, a na dworze pada, choć spać dalej. Pośpimy jeszcze trochę i dopiero pojedziemy. Jeszcze 10 minutek...
Muszę się przyznać, że przed tym namawianiem nie umiem się obronić. Zawsze ustalam sobie godzinę wyjścia na 6 albo 7 i jeszcze nigdy mi się nie udało o niej wyjść. Najwcześniej chwilę po 9... Nie znam sposobów, żeby zmusić się do wczesnego wstania (co dziwne, bo na co dzień do pracy wstaję o 3.50!) 
6.  "Moglibyśmy jechać, ale przecież mamy gówno, a nie rower. Nadaje się tylko do jazdy do sklepu po bułki", "Na noc? eee, nie mamy namiotu, ten nasz z marketu się nie nadaje" "Jest zimno, a my nie mamy sprzętu zimowego, na pewno zmarzniemy", "Nie pokażę się w tej koszulce z Lidla! Bez znaczka Adidasa to ja w ogóle nie wychodzę z domu!" itd.
Ta memeja tym gadaniem próbuje we mnie wzbudzić niepewność albo wstyd. Kiedyś mu się to zawsze udawało, dopóki nie wybrałem się z chłopakami na dwudniową wycieczkę do Puszczy Zielonka. To był marzec, miała być piękna pogoda, a przywaliło śniegiem i mrozem. Dzień przed wyjazdem okazało się, że nie mam ani plecaka ani karimaty (zagubiły się chwilowo w trakcie przeprowadzki). Chujek ostro zabrał się do roboty wmawiając mi, że nie mam po co iść. Pewnie gdyby to miała być samotna wycieczka, to bym odpuścił. Ale duma wzięła górę. Znalazłem w domu stary, mega niewygodny plecak WP (coś ala worek), zamiast karimaty koc, a pod niego zwykły dywanik metr na półtora. I poszedłem. I było świetnie! (chociaż trzeba uczciwie przyznać, że przez następny tydzień byłem chory)
Pewnie, że mój rower to gówno, na które ciągle narzekam i w którym ciągle coś się psuje. Kupowałem go wtedy, kiedy nie miałem o rowerach zielonego pojęcia, więc nie ma co się dziwić, że kupiłem słabeusza służącego do jeżdżenia po bułki Ale przecież to nie powód, żeby nie ruszać się z domu. Jeździ? Jeździ! (oczywiście prócz okresu, kiedy stoi zepsuty i czeka na naprawę...) 
Oczywiście, trzeba kompletować coraz lepszy sprzęt, dążyć do jakości. Ale nie może to się stać celem samym w sobie, ani powstrzymywać przed ruszeniem się z fotela. Tym bardziej, że żeby kupić dobrego, trzeba mieć o tym pojęcie. Inaczej skończy się jak ci goście łażący po górach w chińskich podróbkach Nord Face z Allegro i dziwiący się, dlaczego kurtka im przecieka - "panie, przecież to firmówka! pińćset złotych za nią dałem!" 
Za każdym razem, kiedy chujek zaczyna mi wmawiać, że mam do czegoś za słaby sprzęt to odpowiadam: po pierwsze, nie uprawiam żadnego ekstremalnego sportu, tylko relaksującą turystykę, więc nie ma dla mnie czegoś takiego jak "za słaby sprzęt". Po drugie, kiedyś ludzie nie mieli jakiś super lekkich, nieprzemakalnych, kosmicznych tkanin, goresreksów i innych wynalazków, a mimo to zdobywali świat!  

Trzeba uczciwie przyznać, że są dni, kiedy ulegam namowom tej memei i zostaję w domu. Ale jest tych dni coraz mniej! 







3 komentarze:

  1. W NLP to się nazywa krytyk wewnętrzny, ale chujek jest lepszym określeniem :) Ja mam spoko rower,a nie jeżdżę,więc z dwojga złego lepiej jeździć na gównie.

    OdpowiedzUsuń
  2. W sumie kompleksowo ująłeś teksty "śmierdziela" i myślę, że w zbliżonej formie słyszy je wielu.
    Ja dodałbym jeszcze podszepty w stylu "Na jedną nockę? 10 km od domu? Poniżej 5 dni i 200 km nie opłaca się plecaka pakować. To już zrób sobie ten biwak na balkonie, jak i tak masz się kręcić wkoło komina".

    Do następnego, houk!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to to! Od jakiegoś czasu notka na ten podobny temat się pisze - o kompleksie małego podróżnika - czyli właśnie czegoś w stylu "10 km od domu". Jak w końcu skończę to będzie;)

      Usuń